Czas nadrobic zaleglosci w pisaniu , jestem juz po powrocie z Lagodekhi wiec dzisiaj dzien na pranie , internet a na deser wizyta w gruzinskich laznich polaczona z szorowaniem grzbietu.
Wracajac do wizyty w Shatili - wioska jest polozona okolo 150 km od Tbilisi ale ze wzgledu na to ze 100 km trzeba sie przedzierac przez gory to dotarcie na miejsce trwa okolo 7h , co tlumaczy brak turystow w tym urokliwym miejscu . Stare Shatili czyli ta warowna czesc zbudowana z kamienia zostala opuszczona przez mieszkancow w latach 60 , przeniesli se do domkow zbudowanych powyzej starej czesci , jest tu pustawo , spokojnie , nie ma sklepu ale jest juz zasieg komorek oraz anteny satelitarne przez ktore miejscowi maja dostep do gruzinskiej tv . Idelne miejsce na kilkudniowy treking poprzez bezludne gory w strone Tuszetii . Jest tez granica z Czeczenia ktorej w chwili obecnej nie mozna przekraczac czego strzeze gruzinski posterunek .
Po powrocie z Shatili udalo mi sie nawiazac kontakt z couchsurfingowa grupa wybierajaca sie nastepnego dnia do wodospadow polozonych w Lagodekhi na poraniczu dagestansko-azerbejdzansko-gruzinskim . Sklad ekipy to Nona, Szieota , Gieorgij z Gruzji , Kathrin - niemka mieszkajaca w Tbilisi i uczaca angielskiego , Luis - Francja i ja . Okolo 2,5h w marszrutce potem 3 h przez gory i dochodzimy do wodospadu gdzie rozbijamy oboz i spedzamy moc . Wieczor uplynal bardzo sympatycznie , bylo gruzinski grill z pysznymi szaszlykami , wino domowej roboty bo to rejon w ktorym wszyscy je produkuja a na deser czacza tym razem mocna jak cholera i wykrecajaca gebe . Po kilku kubkach czaczy gruzini pokazali jak sie spiewa stare gruzinskie piesni na dwa glosy i musze przyznac ze spiewac potrafia a piesni te brzmia niesamowicie przy ognisku w gorskiej scenerii w srodku nocy . Nastepny dzien to leniuchowanie nad wodospadem a potem wieczorny powrot do Tbilisi . Jak wspomnialem dzisiaj dzien relaksu a jutro ruszam w strone Kazbegi czyli znowu w wysokie gory , odezwe sie pewnie jak wroce.