Powoli kieruje sie do Kambodzy gdzie planuje spedzic troche wiecej czasu . Nie chcialem drogi do Siem Reap pokonywac organizowana wycieczka wiec wybralem opcje lokalsowego pociagu do granicznego miasta Aranyaprathet , noclegu i nastepnego dnia na granice.
Pociag cudo , cena 48 bahtow , klasa 3 tajlandzka , pelen przekupek wracajacych ze swoimi tobolkami , wszedzie jedzie ryba bo owe przekupki rano wiozly swieze ryby na sprzedaz . Brak turystow , oprocz mnie tylko wloska para , przez pierwsze 2 godziny scisk jak cholera , ale czym dalej od Bangkoku tym luzniej .
Do Aranyaprathet docieram juz po zmroku , tuk tuk za 40 bahtow do hotelu Aran Garden 2 , cena za pokoj bez a/c 230 b wiec jest spoko , pokoj moze na kolana nie kladzie ale nie jest tragicznie , troche mrowek , 2 gekony na stanie pokoju . Dzisiaj juz tylko szybka zupka na miescie , piwko i lulu . Co do samego miasta , nie za bardzo jest tam co robic , typowe miasto przygraniczne ale ludziska bardzo mili . Gorzej jest po drugiej stronie granicy w Poipet , ktore jest brudne i pelne kasyn , azjaci to hazardzisci , w Kambodzy hazard jest legalny w odroznieniu od Tajlandii wiec Poipet sciaga milosnikow z obu stron.
Rano przyjezdza umowiony tuk – tuk do granicy , cena 60 b , na granicy rozpierducha , ja wize Kambodzanska zalatwilem wczesniej przez internet , cena 25 dolcow czyli 5 wiecej niz normalna cena ale oszczedza mi to czekania na granicy i uzerania sie z miejscowymi naciagaczami . Tajlandie opuszczam w ciagu 5 minut , osobna kolejka dla cudzoziemcow , na wejscie do Kambodzy czekam w kolejsce nastepne 10 minut i git . Po przejsciu granicy mijam bardzo natarczywych naciagaczy , biore mototaksi na obrzeze miasta z 1 dolca i dolaczam do mlodego mnicha buddyjskiego czekajacego na stopa do swojego Uniwersytetu . Gosc mowi troche po angielsku , wiec razem lapiemy sie na tzw share taxi , on jedzie tylko kawalek a ja cala droge do Siem Reap z kilkoma innymi zabranymi po drodze lokasami , cena 8 dolcow .
Pierwsze wrazenie z Siem Reap – nastepny turystyczny cyrk , wszyscy zapewniaja jednak ze AngkorWat to mus .
Jeszcze jedno wytlumaczenie , widzialem ostatnio kilka razy jak japonscy i nie tylko turyscie rzucaja sie na miejscowych sprzedawcow pamiatek aby zrobic im zdjecia . Bez odrobiny szacunku wlaza im na glowe , przestawiaja , ustawiaja by miec lepsze ujecie . Ostatnio tak mnie podk.....wili ze podszedlem i zaczalem pstrykac im moim aparatem przed sama twarza , moze da im to cos do zrozumienia . Sklania mnie to do coraz rzadszego wyciagania aparatu , chyba w ramach protestu zaczne fotografowac tylko nature , zabytki i jedzenie .