Kolejne 20h w autobusie ( tym razem bez problemow zoladkowych ) i jestem w Foz de Iguazu - miejscu znanym z niesamowitych wodospadow .
Przebojem podrozy autobusowej byl przerazajacy wrzask w srodku nocy wydany przez Amerykanke , ktora po przebudzeniu zobaczyla ze cala sciana autobusu kolo jej sedzenia jest pokryta przez robale ktore wylazly z otworow wentylacyjnych . Biedna panna omalo nie zjechala na zawal , ale nie ma sie co dziwic wygladalo to naprawde niefajnie .
Jakbyscie musieli podrozowac po Brazylii to pamietajcie unikac lini zwanej Kaiowa - straszny syf .
Foz de Iguazu to nieduza miescina jak na Brazylijskie warunki , znalazlem fajowy hostel na uboczu i zaczela sie impra z Australijczykami - oni naprawde maja niezla szajbe , absynt , piwo , nasza wyborowa , caipirinha , i co ciekawe drink z wodki z bananami ( jak wroce to zrobimy ) . Rano maly kac , ale nic trza ruszac ogladac wodospady ( naprawde robia wrazenie , patrz foty , jedyny problem to jak zwykle tlumy turystow emerytow ) a potem najwieksza do tej pory tame na rzece miedzy Brazylia a Paragwajem . Tam jest ogromna , w tej chwili Chinczycy buduja wieksza , ale jak z duma powtarzaja Brazylijczycy mimo ze bedzie wieksza to nie bedzie miala mozliwosci wytworzenia wiecej energii .
Jutro ruszam do Buenos Aires , powoli zaczynam byc zmeczony tempem podrozowania , zaliczaniem obiektow turystycznych i z niecierpliwoscia czekam az dojade w Andy i tam zaszyje sie gdzies w gorach.