A wiec jestem juz od kilku dni w Boliwii i nadrabiam zaleglosci internetowe . A bylo tak
15.03 czekam sobie na autobus ktory ma mnie zabrac do granicy Argentynsko - Boliwijskiej . Jakos podejrzanie jestem jedynym gringo i zaczyna mnie to niepokoic .
Podjezdza bus i zaczyna sie jazda , tlum rzuca sie pakowac bagaze do lukow ( a kazdy ma 4 torby i 15 kartonow ) wiec ja tez sie rzucam , udaje mi sie wpakowac moj plecak i juz spokojnie obserwuje wielka walke o upchanie tobolow . Autobus powinien ruszyc o 20:00 , jest 21:30 a tlum caly czas walczy , w koncu kierowca rzuca haslo finito zamyka luki a czesc wiary zostaje z bagazami ktore sie nie zmiescily . Okazuje sie ze zabierze je inny autobus jak bedzie mial miejsce i goscie odbiora je za kilka dni na swoich stacjach autobusowych . Wiec ruszamy , autobus lini El Rapido ( szybki ) wlecze sie i zatrzymuje na wszystkich wioskach gdzie trwa ten sam rytual - wypakowywanie bagazy , wysiadajacy biora swoje , reszta idzie znowu do busa . Kazdy taki postoj to min 30 min.
Ja za kazdym razem wychodze i sprawdzam czy moj plecak nie wyparowal . Co dziwne lokalsi takim obrotem sprawy nie sa wcale podk..wieni , co chwila powtarzaja mi trankilo , czyli wyluzuj chlopie . Wiec luzuje , wleczemy sie juz 20 h a do granicy jeszcze pewnie z 7 h , wychodzi mi ze bede na granicy w srodku nocy , granica Boliwijska jest czesto zamykana o 22:00 , wiec bede musial spedzic noc na granicy co mi sie nie za bardzo usmiecha . Przegladam mapy i szybka decyzja , wysiadam w Jujuy , szukam hostelu , kimka , i nastepnego dnia jade na granice . Tak tez robie , w Jujuy lapie plecak i w nogi , biletowy w autobusie cos jeczy ze mam bilet do granicy i jemu stan sie nie bedzie zgadzal , ale co mi , robie spadowe .
W Jujuy znajduje fajny hostel , spotykam rodaczke i do tego poznanianke i reszte znacie z poprzedniego wpisu .