16.03 rano wsiadam w autobus do granicy , jest fajowo , jedziemy ostro w gore widoki odlot autobus przyzwoity , moj sasiad argentynczyk , robi mi wyklad na temat piekna tej czesci Argentyny , ja grzecznie przytakuje rozumiejac piate przez dziesiate . Pelny relaks do czasu jak inny wspoltowarzysz podrozy zwraca mi uwage ze powinienem zalozyc sandaly bo mi giry wala . Wszyscy oczywiscie maja polew z gringo , wiec grzecznie zakladam sandaly , nie chcac wywolywac skandalu miedzynarodowego .
Asfalt konczy sie 5 km przed granica i powoli zaczyna sie inny swiat .
Granice przekraczam bardzo sprawnie , bez wielkich formalnosci , na granicy poznaje pare amerykanow Mike i Hilary z ktorymi bede podrozowal przez kilka nastepnych dni .
Postanawiamy z granicy ( Villazon ) do Tupizy dostac sie pociagiem , autobusow mamy juz dosc na jakis czas . I tu Boliwijcy urzednicy pokazuja turystom kto tu rzadzi , kolo sprzedajacy bilety ostentacyjnie olewa gringos . Kiedy przychodzi nasza kolej do kupienia biletu , gosc nagle musi napisac cos waznego na maszynie . Zabiera mu to 15min , my grzecznie czekamy az w koncu mamy bilety . Pociag kursuje raz dziennie , jest napchany lokalsami na maksa , mnostwo tobolkow , folklor . Tempo okolo 30km/h , pelny relaksa , piwko , gadki , smichy . Docieramy do Tupizy gdzie szybko znajdujemy fajny nocleg , i decydujemy sie na wykupienie 4 dniowej wyprawy jepem . Do naszej ekipy dolacza Deborah z Anglii i Barbara , Amerykanka z Paryza . Zapowiada sie niezla jazda . Ruszamy jutro rano.