No i sie dzialo . Zbiorka rano o 6:45 , szykowanie sprzetu , kaski , rekawice , spodnie , kamizelki . Nastepnie rowery na dach auta , ludziska do srodka i przebijamy sie przez miasto aby dotrzec do La Cumbre ok 4600 mnpm skad rozpoczniemy zjazd . Pierwsze rozczarowanie , liczna grupa ok 15 osob , drugie - pada deszcz i jest mgla .
Rowery naprawde spasione ( Rocky Mountain Canada ) , specjalne do downhillu , hamulce brzytwy . Zjazd to ok 60 km , pierwsze 20 km po asfalcie a reszta szuter , skalki i 300 metrow przepasci z jednej strony . Instruktor twierdzi ze w ciagu ostatnich 5 lat 16 ofiar smiertelnych wsrod rowerzystow . Czesc asfaltowa niezbyt fajna , ale glownie ze wzgledu na pogode , mgla taka ze nic nie widac , deszcz wali w rylo , trudno sie rozpedzic bo nic nie widac . optymizmem napawa to ze tylko 4 osoby chca pochasac (pewnie ze min ja) wiec nie jedziemy w toku . Zjezdzamy z asfaltu i sie zaczyna jazda naprawde niezla , droga pelna zakretow , kamienista , waska , mgly juz nie ma wiec mozesz zobaczyc co cie czeka jak przesadzisz - dlugi lot w dol . Rowery zajebiste , mozna naginac jak nie wiem , widoki przepiekne , wodospady i wysokie gory porosniete dzungla . 40 km niezlej adrenaliny z przerwa na zarelko i podziwianie widokow . Podczas tego zjazdu po raz kolejny potwierdza sie stara prawda , ze zazwyczaj lepiej zaplacic wiecej i dostac lepszy towar . Co chwila mijamy grupy z innych agencji na takich rowerach ze wolalbym je prowadzic a nie zjezdzac . Konczymy brudni , calusiency mokrzy ( kilka przejazdow pod wodospadami i przez rzeczki ) ale zadowoleni jak cholera . Teraz czas na piwko , prysznic i powrot do La Paz . To tylko ok 90km , ale pokonanie ich zajelo nam 3,5h plus dodatkowe 2h w La Paz , bo znowu byly manifestacje i miasto stalo w korkach .
A jutro dzien wspinaczkowy , czyli w skaly towarzysze .
PS. Foty przy najblizszej okazji .